Wiosenne słońce, świąteczne zajączki, jajka, baranki, kolory żółty i soczyście zielony – to właśnie Wielkanoc. Czas odradzania się przyrody i ludzi, czas refleksji i rodzinnych spotkań, ale również… zakupów.
Wielkanocne zakupy to prawdziwy maraton. To ten szczególny czas w roku, kiedy nagle wszyscy przypominają sobie, że oprócz jajek istnieją jeszcze żurek, kilogramy majonezu, biała kiełbasa, szynka pieczona lub wędzona ,mazurek, baba wielkanocna, sernik no i oczywiście baranek wielkanocny. Jak co roku, wędrujemy między sklepowymi półkami, próbując odnaleźć ten idealny majonez do sałatki, białą kiełbasę na żurek czy baranka z masy cukrowej, który dziwnie przypomina owcę z kreskówki.
Najpierw planujemy zakupy: lista, ołówki w dłoń, może nawet tabelka w Excelu dla bardziej zaawansowanych. Nieważne w jakiej formie – ważne by na checkliście o czymś nie zapomnieć.
Ale po co planować, skoro i tak skończymy z pełnym wózkiem rzeczy, które miały „niezwykłe” zastosowanie – jak np. zestaw do robienia sushi czy kolejny kilogram pierników w kształcie choinek (na wszelki wypadek, bo kiedyś się przydadzą).
A potem… bitwa w supermarkecie. Sekcja „świeżego mięsa” wygląda niczym pole walki. Ostatni kawałek szynki za pół ceny staje się obiektem sporów, które mogłyby trafić na salę sądową. W sekcji warzyw zaczynają się zawody: kto znajdzie największą sałatę, rzodkiewkę, najlepiej wyglądające jajka czy najlepszy żurek.
Oczywiście, są też momenty triumfu. Gdy uda się znaleźć składnik „z limitowanej edycji” – na przykład czekoladowe jajko w kształcie kaczki, które kosztuje tyle, że gdyby nie święta …. Jest tylko jedno, więc łapiecie je niczym trofeum olimpijskie, z lekkim poczuciem winy wobec innych klientów, którzy przyglądają się z zazdrością.
Zakupy alkoholi i napojów na Wielkanoc – to dopiero sztuka balansu między tradycją, dobrym gustem, a próbą przewidzenia pragnień każdego gościa. To jedno z tych zakupowych wyzwań, gdzie nigdy nie wiesz, czy kupujesz za dużo, czy za mało.
Pierwszym krokiem jest wybór wina. I tu pojawia się pytanie: czerwone czy białe? Suche, półsłodkie, a może musujące? Chodzisz po sklepie, czując się jak sommelier, ale wiesz, że w końcu i tak kupisz to, co wygląda najsmaczniej… albo to, co ma promocyjną naklejkę „druga butelka za pół ceny”.
Potem przechodzisz do sekcji mocniejszych trunków. Wódka jest klasykiem – szczególnie ta schłodzona, idealna do wielkanocnych toastów. Ale może warto dodać coś bardziej nowoczesnego? Gin z tonikiem? Whisky z lodem? A może drink w wielkanocnych kolorach – jak żółty aperol spritz z plasterkiem cytryny, który wygląda, jakby zajączek go przygotował?
Nie zapominajmy o napojach bezalkoholowych. Jeśli myślisz, że łatwo jest wybrać odpowiednią lemoniadę czy sok – to mylisz się. Wchodzisz w sekcję napojów i nagle okazuje się, że istnieje 17 rodzajów soku pomarańczowego. Ostatecznie bierzesz „dla bezpieczeństwa” przynajmniej trzy różne smaki i wodę gazowaną oraz niegazowaną, bo nigdy nie wiadomo, kogo trzeba będzie zadowolić
Zakupy dekoracji świątecznych to zupełnie inna liga. To nie zwykły sprint przez supermarket – to bardziej przypomina polowanie na skarby, w którym każdy błyszczący króliczek, porcelanowy baranek czy wianek z bazi kusi jak złoty Graal.
Zaczyna się od niewinnego „tylko zajrzę”. Ale kiedy wchodzisz do sklepu z dekoracjami, stajesz się ofiarą lawiny pasteli i wszechobecnego brokatu. Widzisz te ręcznie malowane pisanki i myślisz: „Dlaczego nie zrobić w tym roku bardziej eleganckiego stołu?” Potem dochodzisz do sekcji z girlandami i już widzisz siebie jako kreatora wielkanocnej wystawy.
Najbardziej emocjonujące są te produkty „sezonowe”. Drewniane zajączki w limitowanej edycji, które znikają z półek szybciej niż ciastka na domowej imprezie. Albo ceramiczne naczynie w kształcie marchewki, które – no właśnie – jest kompletnie niepraktyczne, ale przecież „jakie urocze!”. Niektóre dekoracje potrafią wprowadzić w konsternację. Jak na przykład świeczki w kształcie piskląt. Śliczne, prawda? Ale czy naprawdę chcesz patrzeć, jak woskowe kurczątko topnieje na Twoim stole podczas kolacji? To dylemat moralny na miarę świąt.
I tak, zmęczeni jak po biegu na pięć kilometrów, wracamy do domu z torbami wypchanymi po brzegi. A potem, przy wielkanocnym stole, uśmiechamy się do siebie, gdy ktoś pyta: „A gdzie jest sól do koszyczka?” Bo oczywiście… zapomnieliśmy jej kupić.
Wesołych zakupów – i jeszcze weselszej Wielkanocy
Kadwa