Cukrzyca to plaga XXI wieku
— 01/06/2022Cukrzyca to plaga XXI wieku, zaliczona przez Światową Organizację Zdrowia obok otyłości, nadciśnienia tętniczego czy chorób nowotworowych, do grupy chorób…
Janusz Prusinowski, urodzony i mieszkający w naszym mieście skrzypek, harmonista, lirnik i animator, inicjator odrodzenia polskiej muzyki wiejskiej został nominowany do Nagrody im. Kamila Cypriana Norwida. Doceniono go za „twórcze przywracanie ludowej tradycji muzykowania, tańca i śpiewu poprzez koncerty, festiwale i warsztaty dla dorosłych i dzieci w Roku Kolberga 2014”.
Codziennik mławski: Spotykamy się przy okazji nominacji Pana do nagrody Kamila Cypriana Norwida w kategorii muzyka. To duże wyróżnienie dla Pana?
Janusz Prusinowski: Odbieram tę nominację jako duży honor. Po pierwsze ze względu na format patrona, po drugie, że obserwuję od paru lat nominowanych do tej nagrody i wydają mi się oni być bardzo ważnymi osobowościami dla Mazowsza i Polski. Kilka lat temu tę nagrodę otrzymał prof. Andrzej Bieńkowski, mój i przyjaciel i przewodnik przez polską muzykę wiejską. Efektem tego był cykl koncertów w różnych miejscach Mazowsza. Widać było, że pomysłodawcy i kapituła nagrody mają pewną wizję, czym jest i jak może funkcjonować kultura – zarówno w skali lokalnej, regionalnej, jaki i ogólnonarodowej. Wracając do pytania – ta nominacja to jest bardzo duże wyróżnienie.
C.m.: Które ze zdobytych dotychczas nagród są dla Pana najważniejsze?
J.P.: Tegoroczna nagroda Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, która jest jedną z najpoważniejszych w tym kraju. Jest ona znakiem docenienia nie tylko mnie osobiście, ale i środowiska, które przez wiele lat reprezentowałem i współtworzę, środowiska ludzi, którzy ruszyli na wieś i zaczęli się uczyć muzyki od wiejskich, starszych ludzi, co wcale nie miało żadnego komercyjnego ani modowego znaczenia. Było to kompletnie pod prąd, a teraz, po wielu latach okazuje się, że jest to jedno z najcenniejszych zjawisk w kulturze, bo oto mamy coś, co jest unikalne i podstawowe dla tożsamości Polaków.
C.m.: A z czego jest Pan w ogóle w życiu dumny?
J.P.: Jestem dumny z rodziny, bo to wielki dar mieć taką rodzinę, to wszystko są dary. Jestem dumny ze swojej kapeli, z którą już pół świata objechaliśmy i przecieramy szlak dla dzikiej muzyki, z serca Polski. Jestem dumny z festiwalu „Wszystkie Mazurki Świata” w zeszłym roku docenionego też nominacją – do nagrody Koryfeusz Muzyki Polskiej, opowiadającego o zjawiskach, które powinny być znane i oczywiste, a nie są znane i patrzącego też na cały świat z perspektywy Polski i wpływu Polski na inne kultury, a właściwie na te relacje, które między kulturami są. Jestem z wielu rzeczy dumny, szczęśliwy, że wciąż mogę grać, wciąż mogę śpiewać, wciąż się uczę. Jestem dumny i cieszę się, jak widzę, ilu młodych ludzi bierze za instrumenty, zaczyna uczyć się śpiewać, zaczyna się zastanawiać, skąd jest, co robiła ich babcia, ich dziadek, jak wyglądało ich wesele, że pojawia się w tym kraju szacunek dla przeszłości i dla ludzi z przeszłości.
C.m.: Co obecnie robi Pan zawodowo, nad jakim projektem pracuje?
J.P.: Robię klika rzeczy jednocześnie, aczkolwiek ostatnio miałem wakacje. Prowadzę wraz z żoną Kają teatrzyk dla dzieci „Słuchaj uchem”. Wiele lat temu zaczęliśmy od nagrania kołysanek, z których powstały spektakle i tak to się stopniowo rozpędziło. W zeszłym roku, czyli w Roku Kolberga wydaliśmy płytę z tradycyjnymi zabawami dla dzieci „Gdzie się podział kusy Janek?”. W Mławie graliśmy ostatnio cztery spektakle w roku Lutosławskiego, wtedy przygotowaliśmy specjalne wydarzenie. W Mławie również będziemy działać we wrześniu i w październiku z projektem „Muzyczne skarby Mazowsza”. Finałem projektu będą warsztaty, koncert i zabawa z „Janusz Prusinowski Kompania” w domu kultury 17 października. Zleży mi na tym, żeby przyszło dużo ludzi, bo to będzie pierwsza taka akcja warsztatowa w Mławie.
Druga rzecz to działania z „Janusz Prusinowski Kompania”. W tym roku przymierzamy się do dużego projektu polsko-skandynawskiego, który będzie miał finał w przyszłym roku w ramach promocji Polski za granicą. Wybieramy się na małe tournee do Stanów Zjednoczonych, również w listopadzie z Kompanią poszerzoną o gości i tam będziemy przygotowywać oprócz różnych działań wspólny koncert z wybitnym amerykańskim pianistą Arthurem Greene, będzie to duży koncert w Detroid, jeden z kilku. Będziemy również grać na EXPO w Mediolanie i będziemy mieć małą trasę w Austrii, a w Polsce będziemy grać właśnie podczas wręczenia nagród Norwida. Ale w Polsce gramy ciągle mniej niż za granicą… Nagrywamy też właśnie „Pieśni dziadowskie” dla muzeum w Płocku, które otworzy wkrótce nową wystawę stałą i tam głosami moim i żony będzie śpiewał dziad z lirą korbową.
Po trzecie przygotowujemy jesienną edycję festiwalu „Wszystkie Mazurki Świata” 20 – 22 listopada w Warszawie., która to będzie poświęcona swojego rodzaju “Zaduszkom” muzykanckim, benefisowi wybitnego skrzypka z Radomszczyzny Piotra Gacy oraz dorocznemu spotkaniu Szkół Tradycji. Oczywiście nie zabraknie warsztatów oraz finałowej Nocy Tańca.
C.m.: Wydaje mi się, że w Mławie rzadko Pan koncertuje.
J.P.: Przymierzamy się do tego, żeby bardziej zaangażować się w rodzinnym mieście, bo właściwie do tej pory to graliśmy raz, cztery lata jeszcze jako Trio w parku, no i z żoną i dziećmi zdarza nam się koncertować przy okazjach, a to festynów rodzinnych u nas na Wólce, a to w szkole muzycznej na specjalne zaproszenie. Traktujemy to granie i śpiewanie, działania tutaj specjalnie, bo to jest nasze miejsce, ale żeby ściągać ludzi (muzyków) z Polski potrzebujemy i zaproszenia i całej organizacyjnej oprawy. Powstaje Rada Kultury Miasta Mławy, na której powołaniu bardzo mi zależało, teraz przygotowujemy się do kolejnego, już oficjalnego spotkania. Jednym z jej zadań będzie poszukiwanie lokalnych potencjałów i ich afirmacja. Ja jestem takim lokalnym potencjałem. Może się okazać, że tutaj takich ludzi, którzy w świecie są znani, podróżują, działają intensywnie, a w Mławie są nieznani, jest całkiem sporo.
C.m.: Mławska publiczność, to wdzięczna publiczność?
J.P.: Mławska publiczność jest publicznością ciekawą świata i taką, która nie ma już kompleksów, czyli nie rozgląda się na około, czy wypada klaskać, czy nie wypada klaskać, tylko gdy coś jej się podoba to wyraża to, a jak się nie podoba, to też nie omieszka tego wyrazić. Wydaje mi się, że Mława mogłaby zacząć czuć taką własną godność i tożsamość bardziej. To są te działania wokół których my się poruszamy. Jak się pozna swoje możliwości, swoje potencjały – na przykład swoje tańce i swoje pieśni, to ludzie z natury rzeczy stają się bardziej pewni siebie, w takim pozytywnym sensie. Nie potrzebują wzorów z zewnątrz, wiedzą czego chcą, potrafią się cieszyć tym, co mają.
C.m.: A największe zawodowe marzenie?
J.P.: Podzielę je na dwie części. Po pierwsze, żeby za 20 lat pieśni i muzyka naszych dziadków nadal były śpiewane, grane i tańczone, po swojemu, nawet po nowemu, ale żeby to była muzyka autentyczna, a nie „plastik” przygotowany na pokaz sceniczny. A być może po drodze ku temu, żeby te pieśni nabrały trochę większej popularności, na przykład zaczęły się pojawiać w takich rozgłośniach, do których tylko muzyka popularna wchodzi.
To te dwie części marzenia, żeby młodzi ludzie się tego uczyli, bo im się to podoba, bo chcą, bo znajdują w tym rajc, przyjemność, sto różnych zjawisk i cały świat. Po drugie, żeby coraz więcej takiej muzyki można było usłyszeć. Żeby nie było tak, że „Nigdy takiej muzyki nie słyszałem, co to w ogóle za muzyka”. Bo po iluś tam latach można tego w ogóle nie usłyszeć i nie zobaczyć. Także marzy mi się odrobinę większa popularność. Żeby to nie była nisza.
Jeszcze dodam jedno życzenie, żeby i Mława i Polska stawały się przestrzeniami, gdzie się chce żyć, gdzie się żyje przyzwoicie, dobrze, gdzie jest czas na spotkania, na przyjaźnie, gdzie nie tyle marzy się o wyjeździe, co o powrocie, jak to dawniej poeci pisali.
C.m.: Mamy piękną puentę rozmowy. Dziękuję i życzę powodzenia.
J.P.: Dziękuję bardzo i pozdrawiam Czytelników.
dobrze. swoich trzeba popierać.gratuluję osiągnięć 🙂