Wszystkie grzyby jadalne są dobre i ładne, ale najlepszy i najpiękniejszy jest borowik szlachetny. Pod względem smakowym i estetycznym dorównuje mu co najwyżej rydz. W tym roku król prawdziwek zaczął się pojawić na początku sierpnia – znalazłem kilkanaście sztuk, lecz wszystkie były robaczywe. Niestety, król nie zdążył się rozwinąć, bo przyszły upalne, bezdeszczowe dni.
Czy borowik szlachetny w obecnym sezonie wróci do naszych lasów? Czuję, że jeszcze da znać o sobie pod warunkiem, iż niebo się nad nim – a raczej nad grzybiarzami – zlituje, to znaczy ześle opady. To grzyb, który najbardziej owocuje o tej porze roku, czyli we wrześniu, ale chętnie też rośnie w październiku. Ba, onegdaj zbierałem go nawet w listopadzie.
Z rozrzewnieniem wspominam rok bodaj 2004. Wtedy król z niewiadomych powodów występował w olbrzymich ilościach. Spotykałem go niemal wszędzie, nawet w rowie w lasku przy ogrodach działkowych w Mławie, gdzie zazwyczaj rosną tylko opieńki. Taka obfitość powodowała, że przyjmowałem tylko mniejsze egzemplarze, a większe ostentacyjnie pomijałem, aczkolwiek jak najbardziej nadawały się do spożycia. Taki urodzaj zdarza się jednak raz na kilka – kilkanaście lat. Mój znajomy, grzybiarz bardzo wybitny, twierdzi, że ta obfitość jest efektem zgrania się czynników atmosferycznych, a najbardziej wilgotności i temperatury powietrza.
Grzyby – a prawdziwek w szczególności – lubią miejsca na brzegach lasów oraz przy drogach i na samych drogach. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie warta jest Nagrody Nobla. Głowią się nad nim najtęższe umysły, ale jak dotąd bezskutecznie. Mam na ten temat własną teorię. Otóż grzyby, a zwłaszcza borowik szlachetny, rosną w miejscach uczęszczanych przez ludzi dlatego, że po prostu chcą być zbierane. Lubią też podpuszczać, o czym wielokrotnie się przekonałem. Napełniwszy kosz przy drodze, szedłem w głąb lasu w nadziei łatwego uzupełnienia zbioru i… musiałem się obejść smakiem.
Borowik szlachetny, ponieważ jest szlachetny, ma potężnego wroga, jest nim wszelkiej maści drobne robactwo. Rzuca się na niego totalnie, z reguły infekuje wszystkie wczesne sztuki. Niestety, nie ma lekarstwa na tych szkodników. Oczywiście, gdy prawdziwków jest w bród, robactwo nie jest w stanie opanować wszystkich egzemplarzy.
Tu ciekawostka. Pewnego razu w lesie na byłym poligonie Ślubowo (gm. Dzierzgowo i Krzynowłoga Mała), na drodze, już z daleka dostrzegłem co najmniej 10 prawdziwków. Rosły w kupie. Kiedy uradowany chwyciłem nóż i zbliżyłem się do tej kolekcji, zauważyłem żmiję zygzakowatą. Była owinięta wokół trzonu największego grzyba. Tyfus plamisty! Co robić? Wiedziałem, że najlepiej jest rzucić w to miejsce kamień, aby ziemia zadrżała i spłoszyła wroga. Lecz gdzie w lesie znaleźć głaz? Nie dałem za wygraną, za kule posłużyły mi patyki, miotałem nimi kilka minut, w końcu bydlę zwiało. Na wszelki wypadek ostrzał skierowałem także w to miejsce, w kierunku którego ono uciekało. Okazało się, że prawdziwków było więcej niż 10, niektóre były ukryte w trawie. Naturalnie nie tknąłem tego, na którym żmija siedziała – ona mogła z zemsty przeciwko mnie wpuścić do niego jad – ale koniec końców nie miałem pewności, czy pozostawiłem właściwą sztukę. To skutek emocji, jakie zazwyczaj towarzyszą grzybobraniu.
Kończę, by nie zaostrzać sobie apetytu. Mam nadzieję, że jeszcze w tym roku będę się rozkoszował prawdziwkami. Najokazalsze – ciemnobrązowe, na pogrubionym trzonie – zbierałem we włoskich Alpach. Nawiasem mówiąc nielegalnie, bo nie miałem wymaganej tam asygnaty na zbiór runa leśnego. Najsmaczniejsze borowiki – duszone w maśle i naturalnych przyprawach tatrzańskich – jadłem w domu góralki w Zakopanem.
Kania Konstanty
KOMENTARZE